czwartek, 27 czerwca 2013

Czas na wakacje

Rok szkolny dobiega końca. Nasza ekipa ruszyła z kamerą, przez szkolne korytarze, ostatni raz przed wakacyjną przerwą. Pytamy Was o miniony rok nauki, zmiany i wakacyjne plany. Zapraszamy do obejrzenia reportażu.



Julia Orlik, Julia Raida, Klaudia Paruzel

piątek, 21 czerwca 2013

No to jedziemy!


Chyba każdy z nas, niezależnie od rodzaju muzyki, której słucha, miał kiedyś ochotę wybrać się na koncert. Wraz z nadejściem wiosny rozpoczął się czas koncertów plenerowych. Warto zwrócić uwagę na to, co się działo i co jeszcze przed nami. Dziś o wydarzeniu minionym, ale już niebawem o muzycznych rewelacjach nadchodzącego lata.

 Muzyczna majówka we Wrocławiu

 Nie lada gratka dla miłośników polskiej rockowej sceny muzycznej. W pierwsze dni  maja, na wrocławską Wyspę Słodową, przybyło około dziesięć  tysięcy osób. Jeżeli chodzi o  line-up  - organizatorzy rozczarowali. Imprezę-  już o godzinie trzynastej  - otworzył Hunter. Po mimo tak wczesnej pory, publiczność przybyła licznie i nie zawiodła. Kolejną gwiazdą było Power of Trinity, zespół słynący z przeboju „Chodź ze mną” . Później zagrała Coma, która gościła tu również rok temu. Pomimo ,iż jest to zespół, który spotyka się ze skrajnymi opiniami, jego fani bawili się świetnie a frekwencja  była naprawdę wysoka. Tuż po Comie na scenie  zobaczyliśmy Brodkę, dającą tu show kolejny rok z rzędu. Zaraz po niej wrocławska widownia przywitała Strachy na Lachy. Bawiła się znakomicie. Wszyscy odśpiewali takie hity, jak:  „Piła tango”, „Czarny chleb i czarna kawa” czy „Raissa”. Ciarki już przechodziły po plecach a moment kulminacyjny był dopiero przed nami!  Pierwsze rzędy były zajęte przez najwierniejszych fanów.  Wszyscy domagali się krzykiem kapeli. Ostatnia gwiazda pierwszego dnia majówki pojawiła się przed naszymi oczami. Zespół Kult zaczął i zakończył koncert w wielkim stylu.
  Drugi dzień rozpoczął Buldog, formacja zaprzyjaźniona z Kultem. Po niej Luxtorpeda pokazała jak można zawojować scenę i wspólnie z publicznością zrobić wielkie widowisko.  Klimaty trochę się zmieniły, gdy zagrała następna gwiazda – Vavamuffin. Reggae każdego pozytywnie nastroiło, wypierając dotychczas towarzyszące nam pogo. Nadszedł czas  na Jezus Maria Peszek. Artystka, jak zwykle, zdumiewała swoim kontrowersyjnym występem oraz wyglądem. Słońce zaszło a my witaliśmy Happysad, który dostarczył nam niezapomnianych wrażeń. Miłym zakończeniem festiwalu był koncert zespołu Dżem.
  Mimo ciągle padającego deszczu oraz „nieporozumienia” w line-up’ie atmosfera się nie popsuła a tłum udowodnił, że nie straszne mu wszelkie przeciwności losu. Bitwa dobiegła końca a do wyjścia kierowali się „ranni” lub na „wpół - polegli żołnierze”. Szykujcie się na kolejne koncerty! Enjoy  

Oliwia Skindzier

poniedziałek, 10 czerwca 2013


Targi szkół

Szkoły ponadgimnazjalne powiatu lublinieckiego mogły zaprezentować swoją ofertę edukacyjną  19.04.2013r. w naszym "Mickiewiczu". Targi szkół mają pomóc gimnazjalistom w trudnym wyborze szkoły. Nasi uczniowie zapytali młodszych kolegów, czym kierują się przy wyborze dalszej ścieżki edukacyjnej. Efekty możecie zobaczyć w reportażu przygotowanym przez Julię Raidę i Julię Orlik. 


Julia Raida i Julia Orlik

piątek, 7 czerwca 2013


Korzenie Niebios

Projekt Metro 2033 autorstwa Dmitria Glukhovkiego zrzesza wszystkich pisarzy, którzy zainteresowani są osadzeniem swoich powieści w świecie wykreowanym przez Rosjanina. Tym razem, nakładem wydawnictwa Insignis, ukazała się powieść przedstawiająca postapokaliptyczne Włochy, nosząca tytuł , Korzenie Niebios.
Główny bohater – ksiądz John Daniels – to ostatni i zarazem jedyny członek Kongregacji Nauki Wiary, czyli dawnej Świętej Inkwizycji. Zostaje on wysłany przez władcę Nowego Watykanu - kardynała kamerlinga Albaniego - na odnalezienie legendarnego Patriarchy, który rzekomo znajduje się w Mieście Światła – Wenecji.
Świat wykreowany przez Tulio Avoledo to świat pozbawiony jakichkolwiek zasad. Zabójstwa, akty kanibalizmu i okrucieństwa są tu na porządku dziennym. Włoski pisarz bezkompromisowo pokazuje nam co dzieje się z ludźmi po tym, jak upada cywilizacja.
W książce znajdziemy też wiele rozważań na temat wiary i moralności człowieka, jednak bez zbędnego osądzania. Avoledo zadaje pytania, lecz nie udziela odpowiedzi.
W warstwie fabularnej książka sprawdza się jako trzymający w napięciu thriller, jednak można rozczarować się  zakończeniem, które – patrząc na klimat książki – wydaje się zbyt optymistyczne. Również dialogi - w niektórych momentach - wydają się nieco sztuczne. Zdecydowanie lepiej autor radzi sobie w opisach, które potrafią zmrozić krew w żyłach.
Podsumowując, książka autorstwa Tulio Avoledo to dobra pozycja, która świetnie łączy założenia Uniwersum z autorskimi pomysłami pisarza. Warto po nią sięgnąć, jeśli w książce poszukuje się czegoś nietuzinkowego.

Michał Żyłka


Wróbelek o głosie słowika


            Zafascynowana już od dawna muzyką francuską sięgnęłam po klasykę tego gatunku – Edith Piaf – klasę samą w sobie. Co wiemy o niej samej? Niewiele. Rzadko kiedy udzielała wywiadów, żyła po swojemu. Jednak naginała fakty oraz celowo koloryzowała niektóre wydarzenia ze swojego życia. Jaka była, nikt naprawdę nie wie. Możemy się tylko domyślać.
            Urodziła się w 1915 roku na paryskim bruku, dosłownie. Później jej życie toczyło się nieprawdopodobnie. Pomieszkiwała w domu publicznym, ponieważ nie miała się gdzie podziać. Sławę zyskała jeszcze przed wojną, w 1938. Przybrała estradowe nazwisko ‘Piaf’’(wróbelek) adekwatne do jej niewielkiej postury. Jej międzynarodowa kariera toczyła się szybko, może nawet w zbyt zastraszającym tempie. Prowadziła rozrywkowe życie i skończyła tak, jak reszta wielkich gwiazd, doświadczając na własnej skórze, że sława to nie wszystko. Uzależniona od alkoholu, morfiny zmarła w wieku 47 lat. Choć miała przyjaciół i pieniądze, umarła w samotności, niezdolna do robienia tego, co kocha – do śpiewania.
            Edith zawsze powtarzała: Śpiewać, znaczy żyć. Przy jej barwnej biografii wybrzmiewa pełny sens tych słów. Większość ludzi pamięta ją jako skromnie ubraną, z rozczochranymi, czarnymi włosami. Niepozorna, zwyczajna. Gdy wychodziła na scenę, działa się magia. Rozkwitała. Jej głos zapierał dech w piersiach. Zaskakuje i wzrusza do dzisiaj. Jej charakterystyczna maniera nie pozwala o niej zapomnieć. Długie, przeciągane, ale wyraźne „rrrr” pojawia się w każdej piosence. To nie tylko jej znak rozpoznawczy, ale również esencja jej talentu, a nawet muzyki francuskiej. Cechuje ją również niebywała ekspresja, dramatyzm, śpiew pełen uczuć, odrobina żartu czy kpiny. Jej twórczość niezaprzeczalnie kojarzy się z cichymi francuskimi uliczkami, zapełnionymi kawiarniami, papierosowym dymem i zapachem wina. Grzechem byłoby słuchać jej głosu w wielkomiejskim gwarze lub na potańcówce. Muzyką Edith Piaf trzeba się delektować, wsłuchać w jej głos. Teksty poruszają tematykę miłości, spraw codziennych, flirtu, więc kompozycje mogą zostać uznane za popularne. Takich piosenek jest bardzo dużo, ale ile zaśpiewanych w TAKIM stylu?  Wsłuchując się w tekst,  łatwo jest zauważyć, że piosenki, a przynajmniej większość z nich, jest kierowana do mężczyzn (Milord), jednej z trzech rzeczy (razem z alkoholem i śpiewem), które kochała najbardziej.
             Niestety mimo zabawnej, momentami niegrzecznej tematyki, przedstawianej w sposób  elegancki,  w jej głosie da się usłyszeć cierpienie, pewną pustkę. Jej piosenki przepełnione są goryczą, załamującym się momentami głosem. Pomimo, że śpiewa Non, je ne regrette rien (Niczego nie żałuję), nie da się nie zauważyć żalu i życiowego rozczarowania płynącego z jej donośnego głosu.

Oktawia Toman