***
O poezji, której siostrą jest wena
O potoku, który wesoło w górach śpiewa
O twej twarzy na słońcu,
Którą krzywisz tak pięknie
O tym listku na wietrze co
Faluje bezszelestnie
Jesienna chandra, właśnie mnie ogarnia,
Bo wiersze zaczynam pisać
Znów o kolorach i o miłości
Gdy patrzę na las
To może znów
Nawet o złości.
Ponownie wracają do mnie wspomnienia
Tych chwil, które chcę ocalić od zapomnienia.
Czy realne były moje marzenia?
O tym co chciałam dlaczego i po co?
Znowu wena mnie znalazła
Na rozstaju jesiennych dróg,
Kolejny raz zawładnęła mym sercem
I pokazała gdzie szukać i kogo?
Ciemno już za oknem,
A ja dalej wołam za tą poezją,
Którą gonie,
Nie mogę jej złapać,
Cicho liść płonie.
RoMaNtYcZnA
------------------------------------------------------------------------------
Szybko zanim odejdzie wena
Moje słowa nigdy nie wzruszyły nikogo
Chciałabym Uprawiać tego rodzaju magię
Wierzę. Trzeba wierzyć. Być może mój niewinny oksymoron w końcu poruszy Twoje serce?
Prochem uśmiechu blado zaróżowione twarze trupią ręką jak słońce rozświetlające z poziomu niższego niż Wy spoglądam i tworzę
xyz XD
------------------------------------------------------------------------------
Mam 17 lat i czuję się prawie dorosła
Wciąż chodzę po krawężnikach i jest to życie na krawędzi, gdyż równowagi nigdy nie posiadałam
Nikt mnie już nie chwyta za rękę
Nie troszczą się, nie proszą
Ona już dorosła â mówią Tymczasem
Co to dorosłość? Kiedy ją nabędę? Już ją prawie widzę, opuszkiem palca dotykam czeka na mnie za 18 przecznicą
a w ręku trzyma… niespodziankę
xyz XD
xyz XD
Byt w niebycie...
... czyli jak bywanie w
najciekawszym bycie z czasem stało się przekleństwem, więzieniem oraz...
przestrogą!
Ukryta wśród gąszczu drzew i
krzewów, wśród malin i leniwie dotykających mnie promieni słońca, rozmyślałam
nad sensem życia. Tak odcięta od rzeczywistości i społeczeństwa wertowałam raz
za razem wersje nowej mnie. Bawiłam się w kreatora swojego malutkiego świata.
Czułam się wyjątkowo, ponieważ wizja ta była moja , mogłam ją modyfikować na
każdy z możliwych, znanych mi sposobów. Nie chciałam przyjąć do wiadomości, że
za uliczką, za dwoma kilometrami ktoś może robić to samo, przeżywając te same
wzniosłe uczucia, które de facto raz za razem pchają mnie w stronę kartki
papieru i pióra (tu: zmodyfikowane na rzecz autentyczności: laptopa). To
przerażenie pchnęło mnie w stronę kolejnej konkluzji. W ten sposób tracąc czas,
uwznioślając każde przeżywane sytuacje życiowe, my – romantycy – w gruncie
rzeczy idioci i hipokryci - nie zwracamy uwagi na to, co jest naprawdę ważne.
Zapominamy, że nasze życie faktycznie jest martwe i bezsensowne wtedy, gdy
usiłujemy żyć tylko dla siebie, tylko ze sobą. Zaprogramowani jako istota
społeczna nie powinniśmy zamykać się we własnych czterech ścianach, ale żyć dla
innych ludzi. W owym momencie odrzuciłam schemat, w którym usiłowałabym
zanalizować otrzymany wniosek a następnie naciągnąć go, w sposób
najkorzystniejszy dla mojego światopoglądu, skłonności czy ułomności.
Postanowiłam dostosować swą romantyczną naturę do tego postanowienia a
jednocześnie swego rodzaju poświęcenia. Po raz pierwszy, od dawna, na pierwszym
miejscu nie stawiałam swoich subiektywnych odczuć. W tej jednej chwili słońce
przestało świecić tylko dla mnie a chwila nie była już magiczna, gdy nie była z
kimś dzielona. Nie chciałam czuć ani jednego uczucia, które powodowałoby, że
czułam się outsiderem. Chciałam dać towarzystwo komuś innemu, dlatego popędziłam
ile sił w nogach ku najbliższym, życzliwie wypytując o to jak minął dzień, wiercąc
dziurę głębiej lub jak kto woli kuć żelazo póki gorące, dowiadując się o
prywatnych sprawach i chcąc służyć radą. Scenariusz ten wydawać by się mógł
prawie sielski, gdyby nie jeden mały, aczkolwiek ważny szczegół. Nikt nie
chciał rozmawiać. Nikt nie chciał słuchać. Moja osoba stała się zbyt obca, by
ktokolwiek zaryzykował zwierzenie. Czy naprawdę nikt tu w pobliżu nie
potrzebuje pomocy? Hop hop, kryzys?
Byś nie stawiał swoich potrzeb
na pierwszym miejscu. A co zrobisz, na co postawisz gdy z pozoru spokojna
chwila przerodzi się w piekło na ziemi, przy akompaniamencie palpitacji serca i
zawrotów głowy? Wizja samotności może pchnąć Cię na sam skraj, możesz się
stoczyć, wypalić zanim tak naprawdę miałeś szansę zapłonąć. (Płoniesz gdy masz
dla kogo, sam jesteś wstanie wykrzesać jedynie iskierkę.) Możesz również nie
pozwolić na porażkę, jeszcze dziś zacząć budować centymetr po centymetrze swoje
człowieczeństwo, swoją społeczność. Scenariusz pisany piórem pesymisty, ale jak
bardzo na czasie.
Włączając Microsoft Word
zamierzałam napisać krótką, lekką opowiastkę wywołującą uśmiech na twarzy i
dobry humor. Znajomi, z którymi stykam się od poniedziałku do piątku wydają się
wystarczająco zdołowani, zasmuceni i przygnieceni ciężarem dnia codziennego.
Usiłowałam ich odrobinę odciążyć, pokazać tę drugą stronę medalu, by nie
przyczyniać się do kolejnego załamania nerwowego. Naprawdę przepraszam. Stało
się to tak nagle, jak nagle zapisuje się kartkę A4. W razie czego, pamiętajcie…
jestem do usług.
Karolina Kocielińska
Przygoda plus zapach, to smak tajemnicy?
Od dzieciństwa pociągały
mnie zapachy. To głównie one zwracały moją uwagę na otoczenie, ludzi, przyrodę.
Do tej pory one ciekawią mnie najbardziej. Zapamiętuję je najmocniej. Zanim coś zjem, wącham, sprawdzam, czy zapach
mnie przyciąga. Właśnie on wzbudza we mnie największe emocje. Mogę nie pamiętać
wyglądu, dźwięku, dotyku, ale zapach zapamiętam. To tak, jakby być naznaczonym.
Wszystko inne mija, a zapach zostaje, posmak danej chwili ciągle się gdzieś unosi.
Po kilku latach przypominam sobie te chwile, czuję je całą sobą. Wiecznie
prowadzę księgę zapachów własnego życia, bo tylko one zostają, gdy wszystko się
zamazuje i traci znaczenie.
Najmocniej reaguję na
to, co czuję węchem. Zapachy kojarzę zawsze z ważnymi momentami, z chwilami,
które coś zmieniły lub zmienić mogły. Z osobami, które były ważne. Z
dzieciństwem. Wtedy najwięcej poznałam i zapamiętałam. Poznałam zapachy
przychodzące do mnie podczas ostatnich lat i które przychodzą teraz.
Przypominam je sobie czasem nieświadomie, niekiedy na skutek jakiegoś bodźca,
związanego właśnie z nimi. I tak na
przykład pamiętam i uwielbiam zapach drewna. To pozostało mi z czasów , gdy 12
lat temu przesiadywałam z tatą w
warsztacie i patrzyłam jak pielęgnuje drewno, buduje z desek szafki i lakieruje
je. Wszędzie trociny, zapach hebla i lakieru
do drewna. Zapach ciętego drewna to najświeższy zapach , jaki znam - taki
beztroski i miły, pomimo tego, że dobrze pamiętam wszystkie momenty, kiedy
przytrzasnęłam sobie palce młotkiem.
Z tamtego okresu
zapamiętałam również dobrze zapach babci.
Specyficzna woń starszej osoby. Może nie jest najprzyjemniejszy, ale
przywodzi na myśl ciepło, dom i bezpieczeństwo. Mogę poczuć go w każdej chwili.
Przypomnieć sobie mroźne poranki, gdy mama zostawiała mnie z babcią. To, jak
kładłam się na starym, skrzypiącym tapczanie pod poprzepalanym od iskier kocem i liczyłam do miliona. W tle głośno
grał telewizor, jeszcze taki z czarno-białym ekranem. Babcia śmiała się po
cichutku z mojego czteroletniego głosiku, wymawiającego wiązankę liczb, którym
do miliona było daleko. I zawsze odpowiadała: „Tak, kochanie”. Nawet wtedy, gdy
kolejny raz pytałam: „Prawda, babciu?”, wygłaszając swoje dziecięce mądrości i
twierdząc, że po 4 jest 9.
Wtedy również poznałam,
jak pachnie domowy obiad, nad którym praca trwa cały ranek. To jest jedno z
tych uczuć, które otulają nas jak pierzynka, są ciepłe. Aż ślinka cieknie. Nic więcej mi nie pozostało, już nie pamiętam
jak babcia wyglądała, nie słyszę jej głosu, ale na zawsze zapamiętam zapach jej
domu i wafelków z kremem. Teraz nawet myślę, że ona nigdy się na mnie nie
złościła, a to przecież niemożliwe.
Oktawia Toman
Brak komentarzy:
Nowe komentarze są niedozwolone.